Nauka drugiego języka. Na co zwrócić uwagę?

Jestem świeżo po urlopie w Grecji. Wypoczęta i pełna energii do działania …i nie tylko z racji samego urlopu, ale również dlatego, że coś komuś obiecałam 🙂

Na urlopie spotkałam sympatycznego człowieka. Pół Pakistańczyk, pół Grek, przerwał studia medyczne w Pakistanie i wyemigrował do Grecji.  W wakacje dorabia wynajmując leżaki na plaży. Ma kontakt z turystami z całego świata. Szczycił się, że potrafi porozumiewać się w jedenastu językach.  

Z jego perspektywy Polak mówiący po angielsku to wyjątek. Poczułam smutek i zdziwienie słysząc, że w tym sezonie wśród kilkudziesięciu Polaków na plaży w Limnionas, byłam pierwsza, która rozmawia z nim po angielsku. Gdy dowiedział się, że w Polsce uczę języka angielskiego uśmiechnął się od ucha do ucha i poprosił żebym mu obiecała, że będę pracowała jeszcze ciężej, aby i jemu było łatwiej.

Wszyscy wiemy, że nauka języków obcych jest koniecznością.

 

Oferta na rynku szkół językowych jest bardzo różnorodna. Co więcej, wiek obowiązkowej nauki języka nowożytnego wciąż jest obniżany, a w tym roku szkolnym nauką drugiego języka zostaną objęte dzieci w wieku 3 lat.  

 

Jak to możliwe, że mimo tak bogatej oferty szkół prywatnych, obowiązkowej nauki w szkołach systemowych, to  zderzenie teorii i praktyki jest tak spektakularne?

 

Z mojej perspektywy – osoby prowadzącej szkołę i przedszkole językowe – są dwa podstawowe powody, w związku z którymi wciąż przybywa mi klientów.

 

Po pierwsze rodzice wysyłają swoje dzieci na kursy językowe chcąc im pomóc w zdobywaniu lepszych ocen w szkole;  Wierzą, że dobre oceny pozwolą  dostać się do dobrej uczelni, zdobyć dobrą pracę i w końcu odnieść życiowy sukces.

Po drugie – rodzice zapisują dzieci na kursy językowe, żeby nauczyły się komunikować w obcym języku. Są to z reguły rodzice, którzy znają niedomogi nauczania w szkołach publicznych, rodzice szukający rozwiązań skuteczniejszych. Często jest tak, że sami nie potrafią mówić w innym języku i mają w związku z tym kompleksy. Chcą dla swoich dzieci więcej, bo wiedzą jak bariera językowa zamyka na świat.

Motywacja tych właśnie rodziców jest moją siłą napędową w pracy w szkole i przedszkolu językowym.

Jestem przekonana, że mogę rzetelnie i skutecznie realizować ich oczekiwania, ponieważ mam świadomość głównego problemu, który stoi za późniejszym zderzeniem teorii, w której prawie wszyscy uczymy się języków obcych, z praktyką w której niewielu swobodnie w nich się komunikuje.

Zarówno w szkołach publicznych, jak i znacznej części szkół prywatnych dzieci nauczane są nie języka w jego istocie lecz reguł tegoż języka. Zamiast skupić się przede wszystkim na tym o co chodzi w każdym języku, czyli na komunikacji, uczący skupiają się na regułach tworzących język, które owszem są niezbędne, ale w porządku kognitywnym powinny być wtórne.

 

Na wczesnym etapie edukacji szkolnej lekcje prowadzone są w języku ojczystym.  Na samym początku wprowadzony zostaje podręcznik.  W polskich szkołach jest on nieodłącznym elementem każdej lekcji i stanowi swoisty szkielet, który wyznacza strukturę lekcji oraz narzuca tematykę. Dzieci uczone są słówek, a co gorsza, w pierwszej kolejności uczone są ich czytania i pisania, co  skutkuje  tym, że nauczyciele zapisują fonetycznie jak dany wyraz się czyta. Dziecko  nie używa słówek w szerszym kontekście, więc mózg nie potrafi ich zapamiętać.  Czasami nauczyciel wprowadza kolory i rozszerza kontekst  uczonych słówek o kolor (np. czerwone jabłko). Jednak czasu nie ma za wiele, a program  trzeba realizować , więc całą odpowiedzialność za naukę słówek zrzuca się na rodziców i pracę dziecka po szkole.

W starszych klasach nie wygląda to lepiej. Lekcje języka opierają się głównie na krótkiej, banalnej czytance, słówkach i całej masie zadań do wypełnienia – pasjonujące...można umrzeć z nudów.

Nauka w szkole wygląda w ten sposób, ponieważ nauczyciele mają obowiązek oceniania uczniów według standaryzowanych kryteriów. Ciężko jest jednoznacznie zmierzyć stopień komunikacji ucznia. O wiele łatwiej jest zrobić test z gramatyki, lub kartkówkę ze słówek….

 

Takie podejście do nauczania języków obcych jest po prostu mało skuteczne

Mówiąc krótko, podręcznik, ławka, regułki, klepanie słówek, to nie jest to co mózg lubi najbardziej. Mózg, aby przyswajać skutecznie informacje potrzebuje wielopoziomowego bodźcowania umiejscowionego w szerokim kontekście, bodźcowania w odpowiednich proporcjach czasowych, przystosowanych do wieku dziecka, przerywanych chwilami odpoczynku i zabawy.

 

Inna konsekwencja tego ułomnego sposobu nauczania języków obcych   zaczyna do nas docierać o wiele później. Kiedy spotykamy obcokrajowca i musimy się z nim  skomunikować. Wtedy do wielu ludzi dociera, że znają mnóstwo czasów w języku obcym (Polacy znają zazwyczaj więcej czasów w j. angielskim niż przeciętny Anglik) , ale zamiast się odezwać, analizujemy w głowie, jakiego z tych czasów użyć. Kłopotliwe milczenie i skrępowanie po tylu latach nauki.

Komunikacja powinna być najważniejszą częścią nauki języków obcych.

 

Co z tego, że ktoś ma szóstki z testów, skoro bariera językowa jest dla niego tak ogromna, że nie jest w stanie się odezwać. Co mi po tym, że będę znała ponad 10 czasów i wszystkie możliwe konstrukcje czasowe, z trybami warunkowymi włącznie, jeśli jedyne ich zastosowanie ogranicza się do zrobienia zadania w zeszycie lub na tablicy?

 

Bardzo ważny jest wiek, w którym rozpoczynamy naukę języka obcego.

 

Często dzwonią do mnie rodzice 5 letnich dzieci z pytanie czy to nie za wcześnie. Zwykle odpowiadam, że to ostatni moment.

 

Konstrukcja mózgu sprawia  że w ciągu pierwszych sześciu lat życia jest nastawiony na zdobywanie kompetencji społecznych, w tym nauki języka (każdego języka). Nie istnieje coś takiego jak talent do nauki języków. Każdy mózg ma taki sam potencjał. Wiek 7 lat to moment,w którym  w mózgu zachodzą duże zmiany, dotyczące jego plastyczności.  Małe dzieci chłoną wszystko jak gąbki. Wynika to z zagęszczania się do 7 roku życia ich sieci neuronalnych. Po tym czasie następuje duża wycinka tych połączeń, które nie były utrwalane. Dzieci szkolne uczą się już języka inaczej. Często wiąże się to z dużym poziomem stresu, jeśli dziecko nie miało wcześniej kontaktu z innym językiem.

 

Świadomi rodzice powinni od pierwszych lat życia otoczyć dziecko drugim językiem. Bawić się w drugim języku, śpiewać piosenki, czytać książeczki. Pokazywać dziecku, że wielojęzyczność jest czymś naturalnym. I najważniejsze, samemu nie bać się używać drugiego języka w różnych sytuacjach, nawet jeśli robicie mnóstwo błędów. To nie jest istotne.

 

Warto przede wszystkim zapisać dziecko do dwujęzycznego przedszkola lub szkoły, ale takiej z prawdziwego zdarzenia, gdzie język nie jest tylko miłym dodatkiem do zajęć, ale językiem wiodącym. Można chodzić na zajęcia z małymi dziećmi i wtedy warto samemu również aktywnie uczestniczyć , ponieważ aktywne uczestnictwo w takich zajęciach przynosi mnóstwo korzyści. Po pierwsze, macie darmową lekcję języka obcego dla siebie. Po drugie spędzacie z dzieckiem wspólny czas. Po trzecie relaks i dobra zabawa uszczęśliwia Was . Po czwarte i najważniejsze, dajecie dziecku niewerbalny komunikat, że nauka języka jest łatwa, przyjemna i naturalna.

Wybierając szkołę językową zawsze zwracajcie uwagę, na co jest ukierunkowana.  Jest wiele szkół, które uczą typowo pod testy i pod certyfikaty. Nie ma w tym nic złego,  jedynie zachowana musi być odpowiednia kolejność.  Nauka języka nie powinna zaczynać się od książek, pisania i czytania. Testy i  ostateczny szlif należy zostawić na sam koniec, kiedy Wasze dziecko będzie rozumiało, co się do niego mówi w obcym języku i będzie potrafiło logicznie i spójnie odpowiadać na pytania.  Najlepszym testem będzie dla Was nie ocena w dzienniku, ale spotkanie Waszego dziecka z kimś z innego kraju. Wtedy zda swój pierwszy, najważniejszy test – pokonanie bariery w warunkach naturalnych. Cała reszta (gramatyka, testy, zadania), przyjdzie sama.

 

Kamila Jakimowicz

 

Leave your comment